Rajmund Pollak
Słowo dewaluacja kojarzy nam się z upadkiem wartości pieniądza, a zatem czy może podlegać dewaluacji tak szacowna uczelnia, jaką powinien być uniwersytet albo tak doskonała placówka służby zdrowia, jaką powinna być klinika? Ostatnie kilkadziesiąt lat wykazało, że niestety… może! W Bielsku-Białej przybywa klinik, ale czy to oznacza, że mamy lepszą opiekę medyczną?
Przez wiele stuleci z pojęciem „uniwersytet” wiązało się wybitne grono profesorów i doktorów nauk, wysoki poziom nauczania i najwyższe wymagania wobec studentów. W okresie średniowiecza, odrodzenia, a nawet oświecenia nie każde państwo w Europie czy na świecie było na tyle rozwinięte, aby posiadać własny uniwersytet.
Dla politruków i nieuków
W I Rzeczypospolitej przez kilka stuleci mieliśmy tylko jeden Uniwersytet Jagielloński, a potem doszedł jeszcze Uniwersytet im. Stefana Batorego w Wilnie i na samym końcu tego łańcucha historii powstał Uniwersytet Warszawski. Kiedyś nie do pomyślenia było, aby jakikolwiek uniwersytet był monotematyczny, bo warunkiem uznania jakiejkolwiek uczelni za uniwersytet była wielofakultowość, co oznacza, że nie mogła być uniwersytetem uczelnia, na której wykładano wyłącznie ekonomię albo wyłącznie medycynę, albo wyłącznie pedagogikę.
Defraudację pojęcia „uniwersytet” rozpoczęli komuniści, wprowadzając tzw. uniwersytety marksizmu-leninizmu przeznaczone dla politruków i nieuków, których poziom inteligencji nie pozwalał na zaliczenie chociażby jednego roku akademickiego na prawdziwym uniwersytecie. Tacy „absolwenci” uniwersytetów marksizmu-leninizmu, których było w PRL znacznie więcej niż normalnych uniwersytetów, otrzymywali zamiast tytułów magistra lub inżyniera tytuł kandydata na dygnitarza partii rządzącej, czyli PZPR.
Nie było ważne, że taki „absolwent” z czerwoną legitymacją nie miał bladego pojęcia ani o matematyce, ani o historii, ani o geografii, ani o czymkolwiek, bo zaraz po ukończeniu komunistycznego uniwersytetu zostawał co najmniej pierwszym sekretarzem podstawowej organizacji partyjnej PZPR. Każdy kto pamięta PRL wie, że większość sekretarzy KC PZPR też nie miała ukończonego żadnego uniwersytetu oprócz uniwersytetu marksizmu-leninizmu.
Budziło respekt i uznanie
Ktoś powie, że komunizm już wylądował na śmietniku historii i teraz to już mamy inne czasy. Czasy są faktycznie inne, ale dewaluacja uniwersytetów wcale nie zakończyła się 4 czerwca 1989 ani nawet w roku 2023. Jak to jest możliwe, że kiedyś słowo uniwersytet budziło respekt i uznanie, a teraz w każdym większym mieście Polski jest nieraz kilka uniwersytetów monotematycznych?
Teraz mamy uniwersytety ekonomiczne, pedagogiczne, medyczne, itd. A co z poziomem nauczania na takich uniwersytetach? Widać to po licznych absolwentach zasiadających w sejmikach wojewódzkich, w Sejmie, Senacie, a także po postępowaniu osób z wiadomej „nadzwyczajnej kasty”.
Przejdę teraz do sprawy jeszcze bardziej bulwersującej, czyli klinik. Kiedyś nawet w czasach słusznie minionych pojęcie „klinika” było zarezerwowane dla placówek zdrowia o najwyższym standardzie, z wybitnymi specjalistami medycznymi i koniecznie gronem doktorów i profesorów nauk medycznych, którzy w tych klinikach prowadzili badania naukowe. A teraz co my mamy?
W wojewódzkim jest za darmo
W Bielsku-Białej istnieje już spora liczba klinik, w których nie ma ani jednego profesora medycyny ani sprzętu medycznego na poziomie zbliżonym do Szpitala Wojewódzkiego, a gdy w trakcie operacji dochodzi do komplikacji, często wysyła się pacjenta do wojewódzkiego, bo tam jest tomograf, itd. Ostatnio ktoś w Bielsku-Białej wpadł nawet na pomysł, żeby otworzyć klinikę stomatologiczną.
Sam doświadczyłem różnicy między prywatnym dentystą a kliniką. Gdy moja pani doktór rozchorowała się, a wypadła mi plomba, dowiedziałem się w klinice dentystycznej, że kompleksowe leczenie mojego zęba będzie kosztować 2,5 tys. zł i od razu wiedziałem, dlaczego poziom kliniki jest dużo wyższy niż zwykłego gabinetu stomatologicznego, w którym za plombę płacę 100-150 zł, a przy leczeniu kompleksowym najwyżej 300 zł.
No, ale moja pani doktor stomatologii nie wpadła na taki genialny pomysł, aby otworzyć klinikę stomatologiczną. Tak samo z porodami. W klinice ginekologicznej za poród trzeba nieźle zapłacić, a w Szpitalu Wojewódzkim jest za darmo. Teraz wystarczy, że kilku chirurgów zwoła zebranie założycielskie i już mamy klinikę chirurgiczną.
Pomogli niejednej osobie
Akurat z kliniką chirurgiczną w Bielsku-Białej mam pozytywne doświadczenia, bo pomogli niejednej znanej mi osobie. Nie zmienia to jednak mojej opinii, że powinni nazywać się Niepublicznym Zakładem Pomocy Chirurgicznej, ale nie kliniką, bo kliniką w sensie naukowo-medycznym jeszcze nie są.
Nawet obecnie leczenie w prawdziwych klinikach, to znaczy takich, które są usytuowane przy wyższych uczelniach medycznych, jest nadal bezpłatne, a w klinikach prywatnych niekoniecznie.
Rajmund Pollak
0 komentarzy