Robert Kowal
Genealog z Bielska-Białej przeszukujący archiwa na zlecenie klienta odnalazł wśród jego przodków rycerza, który walczył w bitwie pod Grunwaldem. Później potwierdzenie tych rewelacji odkryto w kronikach Jana Długosza. Każda rodzina skrywa tajemnice. Osoba, która jest przekonana o swoim szlacheckim pochodzeniu okazuje się być potomkiem chłopów, a chłop z dziada pradziada odkrywa korzenie szlacheckie i majątki na Podolu. Jesteście gotowi na wycieczkę w przeszłość swojej rodziny? Uprzedzamy, taka podróż wymaga odwagi!
„Podczas gdy król polski Władysław trwał na słuchaniu mszy św. i modłach, całe wojsko królewskie na rozkaz miecznika krakowskiego Zyndrama z Maszkowic, a wojsko litewskie na rozkaz wielkiego księcia litewskiego Aleksandra z godną podziwu szybkością ustawiło swoje oddziały i chorągwie i stanęło w szeregach naprzeciw wroga” – czytamy na portalu Staropolska w artykule poświęconym średniowieczu.
Dlaczego ludzie szukają przodków?
„Stwierdzono naocznie, że wojsko polskie miało w tej walce 50 znaków, które nazywamy chorągwiami, pełnych znakomitych i doświadczonych rycerzy oprócz chorągwi litewskich w liczbie 40. Pierwsza była chorągiew wielka ziemi krakowskiej, której znakiem był biały orzeł w koronie z rozpiętymi skrzydłami na czerwonym polu. Znajdowali się w jej szeregach wszyscy znaczniejsi panowie i rycerze polscy, wszyscy weterani i wyćwiczeni w bojach. Druga chorągiew, „gończa”, miała jako godło dwa żółte krzyże na niebieskim polu. Dowodził nią Andrzej z Brochocic domu Osoria” – tyle Jan Długosz.
– Zajmuję się przede wszystkim odkrywaniem prawdy i obalaniem mitów. To misja o charakterze historycznym – wprowadza bielski genealog Alan Jakman. W naszym kraju działa obecnie kilkadziesiąt firm, które za pieniądze szukają ludziom przodków. Jedne realizują zlecenia na potrzeby postępowań spadkowych, inne organizują wycieczki do miejsc lub siedzib rodowych, jeszcze inne szukają dowodów mających pomóc klientom w nabyciu obywatelstwa innego państwa, np. Izraela czy Niemiec.
W życiu każdego człowieka przychodzi moment, kiedy zaczyna szukać korzeni. Ludzie są ciekawi, skąd tak naprawdę pochodzą, kto jest ich praprzodkiem na szczycie drzewa genealogicznego. – Na zainteresowanie wpływa też poprawiający się ogólny dobrostan – wyjaśnia Jakman. – Polacy mają coraz więcej czasu na szukanie korzeni. Ostatnio do jego biura zgłosił się klient, który odziedziczył mieszkanie po babci. Odkrył tam nieznane sobie zdjęcia, co sprowokowało go do poszukiwań przodków.
Mrzonki o majątkach na Podolu
Alan Jakman podejmuje tylko sprawy genealogiczne. Jeśli więc szukasz w swojej rodzinie bajecznie bogatego księcia, który być może zostawił ci majątek, trafiłeś pod zły adres. – Jeżeli w rodzinie powiela się legendy o szlacheckim pochodzeniu, o wielkich majątkach na Podolu, które nasza rodzina musiała opuścić, to często takich klientów czeka rozczarowanie. Ale czasem zdarzają się odwrotne sytuacje, gdy znajdujemy herbowych przodków – wyjaśnia nasz rozmówca.
Zawodowo przeszukuje historię od 2016 roku. Efektem własnych poszukiwań genealogicznych było odkrycie kilkudziesięciu tysięcy krewnych i dotarcie do dokumentów ze średniowiecza, choć zdarzają się przypadki wyjątkowe, jak ten spod Grunwaldu. Firma bielszczanina działająca na zlecenie pana B. zidentyfikowała jego przodka, którym okazał się Andrzej z Brochocic, dowódca chorągwi gończej w bitwie pod Grunwaldem.
Jak dotąd, z jej usług skorzystało kilka tysięcy zleceniodawców z całego kraju, ale także Polacy z USA, Kataru, Arabii Saudyjskiej, Niemiec, Austrii, Szwajcarii. Czasami to kolejne pokolenie imigrantów, które dowiaduje się o swoim polskim dziedzictwie.
Ile gałęzi ma przeciętne drzewo?
Poszukiwania prowadzone są przy pomocy kilku metod. Jest krytyczna analiza źródeł – aktów urodzenia, aktów ślubu, aktów notarialnych, ksiąg hipotecznych, danych dotyczących zawodów, spisów ludności. – W ten sposób tworzone są drzewa genealogiczne, dochodzimy do tego, skąd pochodzili krewni i czym się zajmowali – przybliża genealog.
Dzięki archiwalnym mapom można stwierdzić, gdzie mieszkali przodkowie zleceniodawców. Np. na Żywiecczyźnie wiele chłopskich chałup i miejscowości zostało zalanych wodami sztucznych zbiorników żywieckiego, goczałkowickiego czy międzybrodzkiego.
Ile gałęzi liczy przeciętne drzewo opracowane przez Alana Jakmana? – pytamy. – Niektóre trudno byłoby wydrukować – odpowiada ze śmiechem. – Niektóre drzewa, które odtwarzałem, miały nawet kilka metrów długości i składały się z kilkuset przodków.
Wtedy dochodziło do mezaliansów
Jeżeli zleceniodawca pochodzi z rodziny szlacheckiej, co potwierdzają dokumenty, można odnaleźć ślady przodków sięgające XIV wieku. Ale nawet jeśli nosimy nazwisko znane z historii, nie oznacza to, że to nasze dziedzictwo. Zazwyczaj poszukiwania kończą się na 8-9 pokoleniu wstecz. Nie trzeba pochodzić z rodziny szlacheckiej, aby odnaleźć rodzinę sprzed XVIII wieku. Czasem okazuje się, że zleceniodawcy przekonani o swoim chłopskim pochodzeniu mają szlacheckie koligacje. Na przełomie XIX i XX wieku, w okresie rewolucji przemysłowej chłopi emigrowali do miast, a zubożała szlachta szukała źródeł dochodów. Wtedy dochodziło do mezaliansów.
Koleje losów rodzin klientów ustalane są w oparciu o archiwalia krajowe oraz zagraniczne. Wiele akt dawnych dokumentujących Polskę szlachecką znajduje się w archiwum w Sankt Petersburgu lub na Ukrainie – w Kijowie, Lwowie czy Równem. Akt z Galicji trzeba szukać w Wiedniu i Lwowie. W Kijowie dostępne online jest archiwum Józefa Kaczanowskiego, XIX-wiecznego genealoga, będące ciekawym zespołem dokumentów dla osób, które chciałby wywieść swoje szlacheckie pochodzenie.
– Większość archiwów jest zdigitalizowana, ale są sytuacje, że trzeba do archiwum pojechać osobiście. Czasem także zlecam czynności archiwistom na miejscu, np. w Wilnie lub na Ukrainie – tłumaczy Alan Jakman.
Cena od kilku tysięcy wzwyż
W XIX wieku na terenach dzisiejszej Polski obwiązywały różne systemy prawne, w tym zasady przechowywania dokumentów. Inne w zaborze rosyjskim, inne w austriackim i pruskim czy na Spiszu i Orawie, gdzie obowiązywało ustawodawstwo węgierskie. – To tak, jakbyśmy prowadzili poszukiwaniu w pięciu różnych krajach – dodaje nasz rozmówca.
Alan Jakman prowadzi jednoosobową działalność gospodarczą. Rozmowy z każdym zainteresowanym rozpoczyna od ustalenia celu poszukiwań. Bielski badacz historii wyklucza sprawy spadkowe lub o potwierdzenie pochodzenia na użytek prawa do obywatelstwa, np. izraelskiego czy niemieckiego. Za usługę trzeba zapłacić od kilku tysięcy wzwyż. Taniej jest w przypadku poszukiwania męskich przodków niż całego drzewa genealogicznego.
Są drzewa, które uzupełnia od początku swojej działalności, gdy okazuje się, że rodzina zleceniodawcy była bardziej rozbudowana niż oczekiwano. Jest to więc w zasadzie niekończąca się opowieść. Tym bardziej pasjonująca, im mocnej zagłębiamy się w przeszłość. Więcej szczegółów na ten temat znajdziesz w miesięczniku genealogicznym More Maiorum.
Robert Kowal
Na zdjęciu: przykładowe drzewo genealogiczne z Archiwum w Sankt Petersburgu
Alan Jakman – absolwent Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach (dziennikarstwo i nauki polityczne) oraz Uniwersytetu Ekonomicznego w Katowicach. Członek-założyciel Stowarzyszenia Polscy Profesjonalni Genealodzy, Polskiego Towarzystwa Genealogicznego oraz Association of Professional Genealogists. Od roku akademickiego 2021/2022 prowadzi zajęcia w ramach studiów podyplomowych „Genealogia. Teoria i praktyka” na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego.
Znałam jednego hrabiego który musiał opuścić majątek w Inflantach. Skradlam mu serce a on mi zegarek.