Anitę spotykamy w klubie w Bielsku-Białej. Takich miejsc do niedawna w mieście nie było. Fani muzyki elektronicznej mogą wypić drinka i potańczyć przy setach miksowanych przez profesjonalnego DJ-a. Wzorem jest kosmopolityczny Berlin. Anita to była Miss Podbeskidzia! Jest inżynierem informatykiem, zrobiła karierę w zawodzie, ale korporacja z niej zrezygnowała. Po wakacjach ma pamiątkę w postaci kawałka metalu w kręgosłupie. Lekarze walczyli wtedy najpierw o jej życie, a później żeby reszty życia nie musiała spędzić na wózku. Anita tańczy za konsolą, jest rozchwytywaną didżejką. O jej niesamowitych przypadkach życiowych można napisać grubą książkę i nakręcić film. Wyciskacz łez z miłą puentą.
Anita Rusin jest bielszczanką z osiedla Beskidzkiego. Dzieciństwo na osiedlowej ławeczce, z kluczem na szyi. – Wychowaliśmy się w trudnych czasach, może dlatego nie poddajemy się. Ciężką pracą dochodzimy do tego, co mamy. Wszystko w życiu trzeba brać małymi łyżeczkami, nie wolno się zachłysnąć. Jestem wdzięczna za to, co otrzymałam od losu – mówi na wstępie.
Na Beskidzkim było wszystko
Lubi tańczyć, przez wiele lat ćwiczyła taniec towarzyski. Był rok 1998. – Któregoś wieczora do mojej mamy zadzwoniła Lucyna Grabowska, mówiąc: jedna z finalistek konkursu Miss Podbeskidzia jest chora, może by Anitka ją zastąpiła? W programie gali jest dziesięć tańców towarzyskich, na pewno sobie poradzi – wspomina Anita Rusin. – Nigdy nie myślałam o konkursach piękności, miałam inny styl życia. Nie nadawałam się na takie wybory. W bloku na Beskidzkim mieliśmy piec, gitarę i perkusję. To było moje życie – tłumaczy.
Na prośbę mamy Anita wzięła udział w konkursie i… wygrała. Główną nagrodą dla Miss Podbeskidzia było stypendium w Wyższej Szkole Informatyki i Zarządzania. Wraz z koroną piękna bielszczanka otrzymała zaproszenie na finały Miss Polonia, Miss Wakacji, Miss Lata. Nawiązała współpracę z agencjami reklamowymi, uczestniczyła w pokazach mody i sesjach zdjęciowych. – Nie można się za to utrzymać, ale dla studentki to była dodatkowa kasa – przekonuje.
Dużo pokory wobec życia
Miss Podbeskidzia 1998 ukończyła studia z tytułem inżyniera informatyki, a następnie magisterskie studia uzupełniające na Akademii Ekonomicznej w Katowicach. Przez kilkanaście lat robiła karierę w branży farmaceutycznej. Sytuacja zmieniła się diametralnie w 2019, gdy pracodawca nie przedłużył jej kontraktu. Z okazji urodzin przyjaciółki pojechała z nią na Ibizę. Przy barze, przypadkiem, spotkała didżeja z Kanady.
– Zainteresowało go moje wykształcenie informatyczne. Całe dzieciństwo marzyłam, że kiedy dorosnę, zostanę didżejką. Kanadyjczyk zmotywował mnie, abym przypomniała sobie o pasji z lat szkolnych. Po powrocie utrzymywaliśmy kontakty na Facebooku. Podpowiedział mi, jaki kupić sprzęt i jak go obsługiwać. Później siedziałam w domu i rozkminiałam konsolę. Okazało się, że to nie jest takie trudne – wyznaje.
Życie ustawił jej wypadek w Tunezji. W szoku po udarze słonecznym skoczyła wtedy do basenu na płytką wodę. Diagnoza: złamanie kręgosłupa szyjnego. – Cudem uniknęłam paraliżu i śmierci. W Piekarach leżałam na wyciągu czaszkowym, ogolili mi głowę na łyso – opowiada. To były dni grozy. Na szczęście, operacja udała się. Dziewczyna uniknęła wózka i do Bielska-Białej wróciła z tytanową konstrukcją w kręgosłupie szyjnym.
Podejmowałam szalone decyzje
– Pomyślałam, że nie będę didżejem, bo jestem teraz kaleka, kręgosłup boli, nie mogą ruszać głową. Ale pani psycholog radziła, abym wróciła do swojego hobby. Kanadyjczycy trzymali za mnie kciuki. Zapłacili za lot do Vancouver, hotel. Poleciałam. Spóźniłam się na występ, bo samolot miał awarię. Trasę do Kanady pokonałam w sumie trzema samolotami. Sceny jak z filmu. Pasażerowie bili mi brawo, ja zapłakana. Przebierałam się i malowałam w limuzynie, znów zapłakana. Na miejscu okazało się, że klub jest pełen, wszystkie bilety wyprzedane. Zapytali o mój nickname. Naprędce wymyśliłam – ATINA. To moje imię czytane od tyłu.
Zdjęcie: Ula Kóska
Anita zadebiutowała w klubie w Vancouver. Grała w towarzystwie didżeja, który zaprosił ją do Kanady. Z nim za konsolą było łatwiej. – Dziś myślę, ze byłam wtedy bardzo odważna. Ale potrzebowałam odmiany w życiu. Zostałam sama z 4-letnią córką. Nie mogłam rozpaczać ani płakać nad swoim losem. Musiałam wziąć się w garść!
Z branży farmaceutycznej odeszła z wysokiego stanowiska, z dużą pensją. Nikt w Bielsku-Białej nie miał dla niej równorzędnej pracy. – Otrzymałam zaproszenie do klubu, gdzie zobaczył mnie przedstawiciel Red Bulla. Moja muzyka podobała się! Najpierw była propozycja grania na zawodach rowerowych w Bielsku-Białej. Później konferencja w IBM. Didżejka z dyplomem inżyniera informatyka – to ich przekonało.
Dla niej przychodzą do klubu
Otrzymywała coraz więcej ofert, w tym z klubu na bielskim Rynku. W międzyczasie szukała pracy. Z grania w klubie trudno się utrzymać, ale za każdym razem coś się zdarzyło nie tak, w ostatniej chwili odmawiano. – Założyłam firmę ATINA Art Music, która dostarcza oprawę muzyczną dla firm eventowych. Otrzymałam dotację dla bezrobotnych na pierwszą działalność gospodarczą i zaczęło się.
W tygodniu zajmuje się wychowaniem córki, a w weekendy gra w całej Polsce. Codziennie ćwiczy jogę, aby utrzymać kręgosłup w odpowiedniej kondycji. Ma własny sprzęt do grania, kupuje utwory muzyczne na specjalnym portalu i miksuje sety, by później prezentować je publiczności. Cały czas się uczy, obserwuje, jaką muzykę lubi publiczność. – Muszę zaspokoić potrzeby muzyczne różnych grup społecznych. W codziennym życiu ludzie zapominają o swoich potrzebach. Czasem trzeba się wyluzować. Każdy ma prawo dobrze czuć się ze sobą i mieć czas dla siebie – podkreśla.
W klubie gra melody house, a na eventach house disco. – Nie gram na weselach, bo muzyka weselna kojarzy się z disco polo, a ja nie lubię tej muzyki. Kiedyś zagrałam na weselu polsko-francuskiej pary. Zgodziłam się w zastępstwie chorego didżeja. Nie było disco polo – śmieje się Anita.
Omijają sympatycy muzyki pop
W ubiegły weekend bielszczanka miksowała przez 13 godzin non stop na mistrzostwach Europy w Międzynarodowym Centrum Kongresowym w Katowicach. Grała na festiwalu na zamku w Cieszynie, na statku, na Snow Fest Festival. Bywa w klubach Transformator we Wrocławiu, Eternia w Kwadracie Praskim w Warszawie czy Projekt LAB w Poznaniu. Występuje na zawodach narciarskich i rowerowych dla Red Bull. W najbliższym czasie planuje wyjazd do Sopotu i Zakopanego, później do Austrii.
Prezentowana przez Anitę muzyka elektroniczna jest głośna, przebasowana, nie każdy ją lubi. W Bielsku-Białej ludzie mają od niedawna wybór. Wielu fanów przychodzi na plac Wolności, aby tańczyć do setów z muzyką elektroniczną. To klub undergroundowy, który omijają sympatycy muzyki pop. Grają różni didżeje. – Daję ludziom energię na parkiecie – przekonuje nasza rozmówczyni.
Jak szacuje, w tej branży potrzeba około ośmiu lat, aby wejść na szczyt. – Mam szczęście do ludzi, którzy mi pomagają – nie wątpi. W przyszłości chce zostać producentką muzyczną i nie traci nadziei, że jej się to uda. – Cały czas dostajemy od życia jakieś propozycje i od nas zależy czy je podejmiemy. Zawsze byłam słaba z matematyki, ale zaryzykowałam, rozpoczynając studia informatyczne. Pojechałam do Kanady, żeby grać, choć nie umiałam grać. Powinniśmy być wdzięczni nawet za najmniejszą rzecz, która nas spotyka – kończy.
Robert Kowal
Film: Lech Fedyszyn
Gratulacje za wytrwałość i fantazję!!!!
Warto przeczytać – widać można realizowac swoje marzenia ,często pomagają nam w tym przypadki
Lucynka
zaprasza do lektury