Dużo łatwiej zostać wirtuozem niż być artystą. Tomalik w poszukiwaniu szaleństwa i bożej iskry ZDJĘCIA

lis 4, 2024Ludzie, Miasto

Z Markiem Tomalikiem, podróżnikiem, dziennikarzem i konferansjerem jazzowym rozmawia Robert Kowal

Odkąd pamiętam pracujesz przy organizacji Jazzowej Jesieni w Bielsku-Białej. Czym się tam zajmujesz?

– Zapowiadam. Funkcja z angielskiego nazywa się MC, czyli Master of Ceremony. To nie jest łatwa praca, głównie ze względu na rangę wydarzenia z udziałem wielkich gwiazd światowego i polskiego jazzu. Gdyby nie to zajęcie, z pewnością słuchałbym tych artystów, siedząc na widowni.

Bielsko-Biała, a później długo nic

Kto dał Ci tę robotę?

– Władysław Szczotka, ówczesny dyrektor Bielskiego Centrum Kultury. Wcześniej jako reporter relacjonowałem Jazzową Jesień dla miesięcznika Jazz Forum. Jak dotąd, zapowiadałem dwanaście edycji, trzynasta nie odbyła się z powodu pandemii koronawirusa. Cieszę się, że nadal mnie tam chcą.

Z czego w Bielsku-Białej znany jest Marek Tomalik?

– Chyba z tego, że bywa na Jazzowej Jesieni. No może jeszcze z organizacji wystawy „Ślady i znaki – Malarstwo Aborygenów z Australii Centralnej” w Galerii Bielskiej BWA w styczniu tego roku. Z czego więcej? Nie mam pojęcia. Z Bielskiem-Białą nie zdołałem stworzyć bliższych relacji, bo wciąż podróżuję. Wiele razy wyprowadzałem się z Bielska-Białej i zawsze do niego wracałem. Kocham to miasto. Gdybym miał wartościować, jakie miasto jest najlepsze do życia, to powiedziałbym, że Bielsko-Biała, później długo, długo nic i Wrocław. A dalej sam nie wiem.

Z czego więc chciałbyś być znany?

– Ze współpracy z kwartetem Czerwie. Wspólnie realizujemy projekty multimedialne: oni grają świetną muzykę, ja będąc narratorem, na dużym ekranie pokazuję swoje zdjęcia z podróży nie tylko po Australii. Wielokrotnie jeździłem na ten kontynent, mam tam znajome ścieżki i ludzi.

Bawili się jak dzieci w piaskownicy

W ciągu dwunastu edycji Jazzowej Jesieni poznałeś największe gwiazdy światowego jazzu. Były wśród nich osoby, po spotkaniu z którymi tydzień nie myłeś ręki, by nie zmywać śladów boskości?

– Lubiłem spotkania z Tomaszem Stańko, zawsze towarzyszyła mu niezwykła aura. Jednak artystą o wyjątkowej osobowości jest John McLaughlin. Pamiętam, gdzie stał, gdy miałem okazję go poznać. W backstage’u – wydawało mi się – otaczała go świetlista aura, której towarzyszyły niezwykły spokój i opanowanie. Wyciągnął do mnie dłoń na powitanie, a później na scenie usłyszałem wirtuoza. Widziałem w życiu setki koncertów, ale ten jeden zrobił na mnie ogromne wrażenie. John i jego zespół bawili się muzyką jak dzieci w piaskownicy. Na zbliżającej się edycji Jazzowej Jesieni miał zagrać Zakir Hussain, tablista, który wtedy wystąpił obok McLaughlina. Pierwszego dnia JJ 2024 to jednak Marcus Gilmore, kiedyś perkusista w kwartecie Tomasza Stańko zagra z kontrabasistą Davem Hollandem i saksofonistą Chrisem Potterem. Wszyscy trzej owiani legendami. Nie mogę się doczekać!

Poznałeś później muzyków, którym towarzyszyła taka sama niezwykła aura, jak McLaughlinowi?

– Spotkałem wielu wspaniałych instrumentalistów, lecz nigdy wcześniej i później nie poznałem takiego czarodzieja, jak McLaughlin. Naprawdę bardziej trafia do mnie jego metafizyka niż wirtuozeria Johna Scofielda. Innym magiem jazzu jest norweski pianista Tord Gustavsen, któremu na scenie towarzyszy aura duchowości. Jazz jest formą rozmowy, której uczestnicy mają coś do powiedzenia. Ich wypowiedzi, czyli tzw. solówki, łączy wspólny temat, który powinien wciągnąć słuchaczy.

Wolność była w Jarocinie

O ile wiem jazz nie był Twoją pierwszą miłością.

– Moja przygoda z muzyką rozpoczęła się od popu, nie żartuję. Do dziś cenię harmonie, które do muzyki rozrywkowej wprowadziła ABBA. Na nich się wychowałem. Później zakochałem się w Beatlesach, których przeboje znane są obecnie z setek wykonań jazzowych. Przez dziesięć lat miałem swoją rubrykę w tygodniku Przekrój. W „Nastaw uszu” pisałem o alternatywie rockowej. Z tego czasu pamiętam Roberta Wyatta, multiinstrumentalistę i kompozytora, który tworzy muzykę dla ludzi bardziej wrażliwych. Natomiast simply the best jest Frank Zappa, artysta uniwersalny, świetnie znajdujący się zarówno w jazzie, rocku, jak i muzyce klasycznej. Wydał ponad 70 płyt, z czego ok. 50 mam w swojej kolekcji. Uwielbiam to co robi Laurie Anderson, bo to zawsze coś więcej niż muzyka, i podobnie jak Zappa, Mingus czy Stańko wychodzi poza schematy.

Po co w młodości jeździłeś na festiwale rockowe do Jarocina?

– Zawsze kochałem wolność, a ona tam była. Do Jarocina wracałem trzykrotnie. Ostatni raz już jako reporter Radia Kraków. Publiczność punkowa zdewastowała wtedy małą scenę, a mnie po powrocie zbesztali przełożeni, bo o tym w swojej relacji na antenie nie wspomniałem. Pominąłem ten incydent nie dlatego, że go nie zauważyłem, ale dlatego, że niewiele znaczył wobec muzyki. To ona była tam najważniejsza.

Metafizyka zawsze jest z mistrzami

Bywałeś na festiwalu, żeby słuchać muzyki, skakać przez kałuże i pić pod paznokieć wino patykiem pisane. Wszyscy tak wtedy robiliśmy. Jaki gatunek muzyki Cię wówczas pociągał? 

– Bardzo przeżyłem słynny koncert zespołu Republika, gdy na scenie palono flagi. Byłem zafascynowany ich zaangażowanymi tekstami, bardzo różniącymi się od prostej retoryki rockowej.

Sądziłem, że jako przyszły koneser jazzu powiesz mi o Kasie Chorych czy Krzaku, zespołach, które na scenie rockowej w Jarocinie czerpały z estetyki muzyki jazzowej.

– To świetne przykłady inspiracji jazzowych w polskiej muzyce rockowej, ale muszę Cię rozczarować. Nie byłem wtedy tym zainteresowany. W bielskim klubie Metrum odbył się niedawno koncert dinozaurów: Krzysztof Ścierański na basie, na gitarze Antymos Apostolis i Leszek Winder (ex Krzak) oraz Andrzej Ryszka na perkusji. Do jazzu musiałem dojrzeć i trzeba było na to czasu. Po drodze odkryłem sztukę improwizacji muzycznej Franka Zappy i King Crimson. Byłem zauroczony.

Czego słuchasz dziś najchętniej?

– Lubię wracać do tamtej muzyki, ale z trudem ogarniam poszukiwania młodych polskich jazzmanów. Współcześni artyści są zręcznymi, może nawet zręczniejszymi, instrumentalistami, tylko nie dostrzegam w ich wykonaniach metafizyki, która zawsze towarzyszy mistrzom.

Wszystkie stacje grają to samo

Dużo łatwiej zostać wirtuozem niż być artystą?

– To prawda. Im więcej słucham muzyki, tym bardziej podziwiam Charlesa Mingusa, fenomenalnego kontrabasistę i kompozytora z połowy XX wieku. Tego szaleństwa, iskry bożej, autentyzmu trudno szukać u współczesnych wykonawców. Najbardziej rozczarowany jestem polską muzyką pop. Wszystkie stacje radiowe grają to samo. Słuchając radia w samochodzie, po kilkudziesięciu sekundach mam dość. Albo szukam innej stacji, albo w ogóle wyłączam radio.

Jakie nazwiska przychodzą Ci na myśl, gdy mowa o polskich talentach jazzowych?

–  Z pewnością Kasia Pietrzko, bielszczanka.

Maciek Obara wygrał w 2007 roku konkurs dla młodych twórców na Bielskiej Zadymce Jazzowej.

– Słyszałem jego „bezczelny koncert”, gdy zagrał wspólnie ze swoimi amerykańskimi profesorami. Takich emocji szukam we współczesnym jazzie, dla nich właśnie odkurzyłem Mingusa.

Kogo polecasz na najbliższej, 22. Jazzowej Jesieni im. Tomasza Stańko w Bielsku-Białej?

– Najlepszego można spodziewać się po projekcie Sławomir Kurkiewicz: Stańko Shuffle. Sławek był przez wiele lat basistą Tomasza Stańko. Od najmłodszych lat grał w najważniejszych salach koncertowych na całym świecie, nagrywał dla najbardziej prestiżowego wydawnictwa na europejskiej scenie jazzowej – ECM Records.

Pluszowy fotel bez whisky

Można jeszcze Stańkę grać po nowemu? Czy jego muzyka w kolejnych interpretacjach może być atrakcyjna dla młodego słuchacza?

– Jestem przekonany, że tak. Trzeciego dnia JJ 2024 wystąpi kwintet EABS, który zaprezentuje „Reflections of Purple Sun” na temat płyty Tomasza Stańko nagranej w 1973 roku. Jego album „Purple Sun” to najwyższy poziom jazzu, który porównałbym nawet do… „Bitches Brew” Milesa Davisa, przełomowej płyty dla jazzu w skali świata. Nie mam wątpliwości, że gdyby Tomasz został odkryty w USA odpowiednio wcześniej, byłaby to kariera na miarę właśnie Daviesa. Młodzi muzycy z EABS mogą próbować zagrać Tomasza z duchem naszych czasów i jednocześnie podobnie, ale lepiej od niego się nie da.

Czy pluszowy, głęboki fotel w sali widowiskowej BCK jest najlepszym miejscem do słuchania jazzu, który urodził się w klubie przy szklaneczce whisky?

– Bielsko-Biała jest jazzowym sercem Polski, a pluszowy fotel to najlepsze miejsce do odbioru jazzu. Ta wymagająca muzyka potrzebuje wygodnego fotela. 

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał: Robert Kowal

Marek Tomalik jest podróżnikiem, dziennikarzem prasowym i radiowym, z wykształcenia geolog, bielszczanin. Pasjonat i znawca Australii, do której jeździ systematycznie od 1989 roku. Organizuje wyprawy w Outback (www.australia-przygoda.com). Twórca i organizator Festiwalu Podróżników „Trzy Żywioły” oraz wielu innych imprez artystycznych. Menadżer zespołów rockowych. Pisze o podróżach i muzyce. Przez lata współpracownik National Geographic i Jazz Forum. Autor książek o podróżach. Przez 15 lat prowadził w Radiu Kraków program podróżników „Globtroter”, przez kilka miał stałą rubrykę w Przekroju „Nastaw uszu”. Zasiadał w jury Travelerów – prestiżowych nagród przyznawanych przez National Geographic. Obecnie ma swoją audycję podróżniczą w RMF Classic (Jasna Strona Świata). Australia to jego „miejsce na ziemi”, zawsze jednak wraca w Beskidy. Autor czterech książek o piątym kontynencie: „Australia, moja miłość”, „Lady Australia” i „Australia, gdzie kwiaty rodzą się z ognia”, „9 OGNISK” oraz „U ludzi” – gdzie m.in. zamieścił swoje rozmowy ze słynnymi muzykami, nie tylko z orbity jazzu.

Udostępnij
Lubię to 6
Nie lubię tego 0

2 komentarze

  1. Bo

    Wielka sprawa. Dzięki Marek za te lata na Jesieni.

    Odpowiedz

Funkcja trackback/Funkcja pingback

  1. Australia – Marek Tomalik - […] O 22. edycji rozmawiam z portalem Witaj Bielsko >>> […]

Wyślij komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *